’- Czas skończyć nasze ględy o PiS-ie, który Polskę rujnuje. Zdejmijmy z twarzy frasunek spowodowany „polityką rozdawnictwa” rządu. Trzeba nam iść na całość, przygasić Dobrą Zmianę i obiecać wszystko wszystkim. Więcej populizmu – pomyślał kapitan totalsów Grzegorz Schettino. I postawił publice oczy w słup sześciopakiem na bogato. W każdej puszce cymes podlany małmazją. Po wypiciu pierwszej z brzegu gwarantowane odurzenie obietnicą: urosną pensje, nawet o 600 zł! Tak będzie, tylko ciepnijcie do urn co trzeba i otwórzcie nam krzyżykiem drogę do władzy, a wtedy damy radę i napiszemy program – wołają będący w rozsypce wrogowie rządzących.
Totalna opozycja zdjęła wolnorynkową i liberalną maskę. Z przytupem odrzuciła dotychczas hołubioną wiarę w to, że wysokość płacy powinien ustalać mechanizm rynkowy, przy minimum regulacji rządowych. Niewiele zarabiającym – mówi teraz ona – będziemy wkładać do kieszeni co nie co, na podstawie ustawy, której projektu jeszcze nie ma, podobnie jak jej szczegółowych założeń. Póki co jest tylko efektowny pic: dostajesz na rękę 1633 zł, to dołożymy 614 zł, a gdy masz wypłatę 2505 zł – nalejemy + 435 zł. PO chce dokładać pracownikom na etacie, którzy zarabiają netto mniej niż dwukrotność płacy minimalnej. Z czego dokładać, skąd środki na sfinansowanie tego „dobrodziejstwa”? O tym milczą. Nie wiadomo jak z próżnego naleją. Aby przychylić nieba kiepsko zarabiającym, trzeba albo zwiększyć kwotę wolną od podatku, albo sfinansować ją ze składki pracodawcy lub regularnymi zwrotami z urzędu skarbowego. Tak czy siak, w ostatecznym rozrachunku, całą operację sfinansuje budżet czyli podatnicy.
Sam pomysł państwowych dopłat do zarobków jest „jak sen wariata śniony nieprzytomnie”. Gdyby konsekwentnie wprowadzić go w życie, to murzyńskość dotknęłaby jeszcze bardziej dojmująco przynajmniej ze 60% polskich pracowników. Przyjmując premie, które nie będę powiązane z wynikami w pracy, stawaliby się oni w coraz większym stopniu niewolnikami, sformatowanymi zgodnie z hasłem obowiązującym za I komuny: czy się stoi, czy się leży, 2 tysiące się należy. Pracodawcy zaś zapewne uwzględnialiby owe ekstra państwowe premie w ofercie płacowej, szczególnie dla niewykwalifikowanych pracowników.
Obsuwa PO na pozycje lewicowe, a wręcz lewackie, stała się faktem. I to nie tylko ze względu na postulaty lgbt zawarte w jej programie. Rozpaczliwie broni się przed zatopieniem wymyślaniem nierealistycznych obietnic. Wydaje się jej, że nimi przebije PiS. To chyba jednak niemożliwe, bo Zjednoczona Prawica jest w innej lidze. W lidze obietnic zrealizowanych (złych – dobrych, ale wykonanych), a Platforma w B klasie, gdzie gra się obietnicami bałamutnymi i niemożliwymi do zrealizowania.
Nie wiem oczywiście co będzie dalej, bo nie potrafię zajrzeć Panu Bogu w karty. Może się jednak zdarzyć, że w dość dużym kraju w środku Europy dokona się w blasku reflektorów samozaoranie partii ludzi napuszonych, przemądrzałych i pustych przy tym jak gwizdek. Jeśli dodatkowo odtrącą gałązkę oliwną, podtykaną im przed oczy przez Jarosława Kaczyńskiego (szach w rozgrywce pijarowej), którą proponuje porozumienie w sprawie zakończenia wojny politycznej, to pogrążą się ze szczętem. A wtedy nieodwołalnie czeka ich dno i dwa metry mułu.
Rafał Zapadka