Notatnik konserwatysty… nowoczesnego 24. 08. 19
Tytułowa zasada starożytnej proweniencji wciąż jest przydatna, jak nie przymierzając
logiczne – tertium non datur, nie tylko w kryminalistyce, ale nade wszystko przy analizie par exelance politycznej. Jak świat światem pewne rozwiązania instytucjonalne, kodeksowe są dla jednych korzystne („czyje dobro?”), dla innych mniej, a dla jeszcze innych wręcz szkodliwe. Rzecz jednak w tym, że np. rozmowa o ordynacji wyborczej nigdy bodaj nie ma odpowiedniego czasu. Podobnie zresztą rzecz się ma z konstytucją, w której nota bene owa ordynacja ma swoją specyficzną dość „kotwicę” (zapis o wyborach proporcjonalnych).
Otóż, nie ulega wątpliwości, że ordynacja aktualna w wyborach do sejmu i senatu (41 i 100 okręgów) wraz z progami (5 i 8 %) oraz metodą d’Hondta, w sposób zasadniczy ukształtowała i kształtuje nadal naszą scenę polityczną. „Koń jaki jest, każdy widzi” – tak oczywistość określał onegdaj Benedykt Chmielowski w Nowych Atenach. Efekty działań ordynacji zwane egzotycznymi sojuszami wprawdzie obserwujemy z niejakim zdziwieniem w parlamentarnej kampanii, natomiast o żadnej oczywistości z pozycji obywatela – wyborcy nie może być mowy. I tu w sposób zasadniczy bowiem rozmijają się interesy obywateli, którzy wszak z metody wyłaniania naszych przedstawicieli np. do sejmu rozumieją niewiele, z postawami polityków i wszelkiej maści fachowców w tej dziedzinie, konstytucjonalistów i politologów nie wyłączając.
Jest też rzeczą charakterystyczną, że „ostatni Mohikanin” walczący o jednomandatowe okręgi wyborcze (ordynacja większościowa) „utonął” w uściskach szefa najbardziej bodaj partyjno – fasadowej formacji, porzuciwszy ordynacyjne idee z kretesem. Rozliczne wady aktualnej ordynacji z pewnością wypełniłyby niejeden materiał publicystyczny, ale zasadniczą sprawą jest odpowiedź na szereg obywatelskich z natury pytań. Np. jakim „cudem” ten czy ów dostał się do parlamentu z tak mizernym wynikiem? Co być może wyjaśnia jakoś poziom naszego parlamentaryzmu, ale poprawy już nie gwarantuje. Warto wspomnieć jeszcze o „jedynkowym handicapie”(na listach) z PRL – owskim cieniem i pokrętnym systemie finansowania, o którym obywatele wiedzą niewiele (przepraszam za rym). Natomiast nie ulega wątpliwości, że brak choćby próby zmiany ordynacji, np. na mieszaną, wzorem sąsiadów, powinien budzić zastanowienie. Być może wciąż mizerna frekwencja wyborcza, która też mało kogo martwi ma tu również swoje praprzyczyny?