Notatnik konserwatysty… nowoczesnego 07. 09. 19
Publicystyczne tezy porównujące aktualne wydarzenia, głównie polityczne do wydarzeń historycznych, nie podlegają dziś już żadnym ograniczeniom. To wszak banał. Podobnie zresztą rzecz się ma z czynnymi politykami i historycznymi postaciami. Słowem żadnych ograniczeń, żadnych zahamowań, a nawet wręcz przeciwnie, wydaje się, że następuje tu lawinowa nieomal eskalacja. Obowiązuje brak wstydu, wspomniany brak zahamowań, ale nade wszystko brak hierarchii, proporcji i unifikacja kontekstów. Oczywiste dość diagnozy tego stanu rzeczy w stabloidyzowanych do bólu mediach, czy też jak kto woli przestrzeni publicznej z użyciem „2 metrów mułu” lub też ” dna z pukaniem od dołu” nie robią już na nikim żadnego wrażenia.
Choć dwie rzeczy pozostają w tej materii niezmiennie skandaliczne, a mianowicie problem mediów wszelakich w obcych (sic!) rękach, w istotnej przewadze i brak określenia kto jest np. dziennikarzem i jakim rygorom (?) podlega. Nietrudno zauważyć, że ten totalny chaos medialny doskonale sprzyja wszelkim patologiom, ba jest jednocześnie owych wynaturzeń „twórcą i tworzywem” (że zacytuję Filozofa z „Rejsu”).
Wybaczą mi Państwo (mam nadzieję?!) moją dzisiejszą predylekcję do banałów, czy też komunałów jak kto woli. Mam bowiem przekonanie, że jako społeczeństwo, wspólnota, obywatele (niepotrzebne skreślić) publicystów wszak nie wyłączając, przez ostatnie 30 lat nie odrobiliśmy podstawowych lekcji dotyczących właśnie fundamentalnych idei z kształtem demokracji na czele. Np. pogłębiona refleksja pod nieco wyświechtanym i wieloznacznym hasłem, „dokąd zmierzamy?” przez ostatnie lata zaczyna uwierać nie tylko publicystów. Nasi współobywatele karmieni uwodzicielskimi i wieloznacznymi konstruktami w rodzaju „demokracji liberalnej” (polecam Agnieszkę Kołakowską!) czy też „społeczeństwa obywatelskiego” nieomal w połowie pozostają na nie całkowicie głusi, podobnie zresztą jak na inne idee, ową obywatelską świadomość kształtujące. Vide, frekwencja wyborcza czyli zainteresowanie kto, jak, dlaczego i po co (?) nami rządzi, co otwiera drogę przeróżnym dziwactwom.
Ten tekst oczywiście musi (!) w jakiś sposób dotyczyć aktualnej, co by tu nie rzec, kampanii wyborczej. Zatem, tytułowy Lenin to wciąż autor politologicznej tezy, że „kucharka może rządzić państwem” (bez aluzji?). A oldskulowy wstyd powinien towarzyszyć (prawie 30 lat tradycji) konstruktorom list wyborczych, które dotąd wprowadziły do naszego parlamentu np. „Palikociarnię”, czy też całą masę pojedynczych pajaców, durniów, szaleńców, nierobów, nieuków i dewiantów. Rzecz wszak niemożliwa bez udziału usłużnych mediów i … dowcipnych wyborców. Słowem, Jachira ante portas!