Brak suwerenności intelektualnej, jak pięknie stan bezmyślności określił prof. Zybertowicz, ma swoje przyczyny w skutecznym ogłupianiu przez media. Przejawem takiego braku suwerenności intelektualnej jest wiara w mit o lepszości samorządu nad państwem. Mit ten, który celebruje spora liczba wpływowych kapłanów, ma licznych wyznawców. Dlatego krytyka samorządu grozi publicystycznym linczem z ich strony. W tym poznawczym zaperzaniu się nikt nie chce zauważyć, że jedynie kilkanaście samorządów w Polsce może sobie funkcjonować bez kasy z budżetu państwa.
Finansowe uzależnienie samorządów od państwowej kasy sprawia, że kiedy rząd chce ulżyć nieco fiskalnym ciężarom prostego obywatela, by wzmóc jego pracowitość oraz przedsiębiorczość, i obniża PIT o 1%, samorządowcy ogłaszają larum, że im budżety nie stykają. Na odcinku stykania okazuje się ponadto, że ciosem w samorządowe budżety było uszczęśliwienie ludu pracującego miast i wsi, a także wykutej na uniwersytetach inteligencji, podniesieniem kwoty wolnej od podatku. I gdyby rząd miał wolę, by kwotę wolną od podatku unieść gdzieś hen ku górze, z prawdziwym rozmachem, do poziomu 8000 zł, to ubytek zwrotu podatku PIT do miejskiego budżetu w Zielonej Górze wyniósłby może 100, a może 200 mln zł. Tym samym, najważniejszy miejski problem, czyli dyskusja o Amfiteatrze przeniosłaby się do sfery rojeń delirycznych.
Ten ewentualny ubytek wpływów, zgodnie z logiką samorządowych demiurgów, władza rekompensuje sobie wymyślaniem podwyżek dotychczasowych opłat i wprowadzaniem całkiem nowych podatków, które czekają na wyciągnięcie z szuflad. Podatek katastralny, podatek od deszczu. Można podnieść ceny wody i wywozu śmieci. Samorządowa władza napnie się fiskalnie, nadmie intelektualnie, będzie się godzinami naradzać i wypowiadać do mediów, ale i tak budżety, po takiej dobroczynności rządu, się nie stykną.
Samorządowcy bowiem są intelektualnie sformatowani do szczodrego wydawania nieswojego. A format ten ma wmontowaną fobię do myślenia o zwiększaniu wpływów do budżetu za pomocą wykorzystywania potencjałów własnych. Kasa od państwa, i owszem, ale mieć własne dochody inne jak łupienie obywateli podatkami, to raczej imposibilizm pełną paszczą.
De facto więc, samorząd to byt przejawiający wszelkie cechy braku suwerenności finansowej. Zatem rząd powinien to całe towarzystwo wziąć za pysk, postawić do pionu i przypomnieć prostą zasadę, rządzi ten kto ma pieniądze. A jak ktoś nie ich ma, to musi słuchać tego co je ma.
Jeśli rząd tego nie zrobi, kwota wolna od podatku nadal będzie nieco ponad 3000. I nie dlatego, że rząd ma taką fantazję, ale dlatego, że tak niska kwota wolna od podatku, to jedyny sposób na utrzymanie fikcji samorządności w Polsce. Jednym słowem brak suwerenności finansowej samorządów, wsparty być musi brakiem naszej suwerenności intelektualnej.
fot. Pixabay