Okazuje się, że Marszałek Tomasz Grodzki, którego, jak się wydawało, nikt w odrywaniu się od rzeczywistości nie prześcignie, ma rywala w wyścigu o palmę pierwszeństwa w bytowaniu w alternatywie realu. W pościg za Marszałkiem rzucił się, nowo upieczony Senator z Nowej Soli. Ten genialny w swoich oczach i oczach licznych tu na prowincji wielbicieli samorządowiec z miasta słynącego krasnalami, który z dumą do senatu wniósł hymen politycznej niewinności, doznał iluminacji po zderzeniu się z realpolitik dużych chłopców. W efekcie wystąpiły u niego wszelkie objawy moralnego wzmożenia, które przełożyło się na potrzebę publicznej ekspiacji.
Pan Senator po uznaniu, już na wstępie senackiej kariery, że polityka, to szambo, nadal pieścił w sobie myśl, że jako antypisowski senator niezależny, podąży samopas ścieżką politycznej kariery. Zapewne myślami był na Dzikich Polach wierząc święcie, że sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Wyniesione z Nowej Soli nawyki, pieszczoty własną prasą, powab wazeliny uwielbienia sączącą się w setek ust, sława w kierowanych przez siebie gremiach, poklepywanie po plecach przez lansowanych w TVN celebrytów, dały o sobie znać w Senacie, jako ich deficyt. Bo okazało się, że opozycja w senacie gra zespołowo i nikt sobie z dzióbków nie spija, każdy kto chce grać w pierwszej linii musi mieć ukryty za plecami nóż, a jeszcze lepiej odbezpieczony handgranat. Co oznacza, że Pan Senator nie jest już demiurgiem swojej i cudzej rzeczywistości, który niczym Zeus Gromowładny miota szczerozłote pioruny swoich bezcennych obelgomyśli, w kogo chce i kiedy chce, przy miłym dla ucha szmerze uznania. Stał się w opozycyjnej zagrodzie jednym z wielu wyjących na komendę psów do pisowskiej karawany, która mija Senat.
No i wylazła z Pana Senatora piaskownica, w której mógł sobie swoje własne babki z piasku po swojemu lepić. Wybuchł świętym oburzeniem niczym Wezuwiusz, biorąc na świadka centralne media, które przecież tak świetnie rezonują senatorską frustrację i zapowiedział zrezygnowanie z mandatu. Licząc zapewne na powszechny ruch solidarności z nim, ubolewania, wyrazy wsparcia, otwarte listy, które jakoś nie pojawiły się. Coś co miało być popisem fajerwerków, okazało się medialnym kapiszonem, o którym następnego dnia zapomniano.
Pewnie i nie od rzeczy będzie przytoczyć maksymę Napoleona, o lepszości bycia pierwszym w Lyonie, jak drugim w Paryżu, tym bardziej, że w Warszawie, nasz wybitny samorządowiec nie mieści się nawet w pierwszej setce hierarchii wpływu i ważności. Nowa Sól co prawda, to nie Lyon, ale i Warszawa to nie Paryż. A trzeba zauważyć, że i apanaże senatorskie też raczej nie powalają, a zatem nie wypełniają niczym amalgamatowa plomba w trzonowym, wielkiej wyrwy w ego jaka powstała po utracie prestiżu jaki się tu na prowincji miało.
fot.Pixabay