– Kłaniać się ministrom w Warszawie nie będę – zapowiedziała marszałek województwa lubuskiego Elżbieta Anna Polak i jak powiedziała, tak słowa dotrzymała. Zapłacimy za to wszyscy.
Trudno powiedzieć czy sytuacja, z którą mamy obecnie do czynienia jest pokłosiem owego pamiętnego zdania, czy też z innych powodów przeżywamy aktualną samorządową dramę. Pewnym natomiast jest to, że Lubuskie znalazło się na szarym końcu podziału ministerialnej rezerwy w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego. Dziś chcemy zebrać w jednym miejscu najważniejsze informacje i fakty dotyczące problematycznego podziału unijnych środków. Zacznijmy od początku.
RPO
Podział funduszy w ramach wynegocjowanego przez premiera Mateusza Morawieckiego unijnego tortu został ułożony w proporcjach 60. do 40., gdzie za większą część odpowiadać będzie rząd, a mniejszą samorządy. Łącznie województwa mają do dyspozycji 28,4 mld euro. Jeszcze w styczniu podzielono 75 proc. tej gigantycznej kwoty. Tu zastrzeżeń nie było. Bezduszny algorytm czytelnie wskazał komu i ile się należy. Problematyczna okazała się decyzja dotycząca podziału rezerwy, która wyniosła 7,1 mld euro. Z listy, którą opublikowało Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej wynika, że Lubuskie znajdzie się na samym jej końcu, zyskując ostatecznie na lata 2021 – 2027, 861 mln euro.
Dużo to czy mało?
Oczywiście, że sporo, ale mogło być więcej. Co do zasady, to i tak ósme miejsce w kraju per capita, niemniej pojawiły się komentarze, z których wynika, że zaangażowanie zarządu województwa, który wspólnie tworzą politycy Platformy Obywatelskiej – PSL – Nowej Lewicy i Bezpartyjnych powinno być większe. Gdyby było, Lubuskie mogłoby liczyć na więcej środków. Powiedział o tym na antenie Radia Zachód sam minister Waldemar Buda, który wytknął samorządowym władzom brak aktywności. To spowodowało ostrą reakcję marszałek i serię publicznych wystąpień, które miały odwrócić narrację ministerstwa. Politycy rządzącej regionem koalicji grzmieli, że podział środków ma charakter polityczny, ściana zachodnia jest celowo osłabiana, a negocjacje nie mogły się udać, bo ich zwyczajnie nie było. Czy rzeczywiście?
Z kalendarza negocjacji
Mimo, że marszałek utrzymuje, że żadnych negocjacji nie było, okazuje się, że do wymiany informacji i stanowisk doszło. W maju urzędnicy samorządu i ministerstwa kontaktowali się przynajmniej dwa razy. 12.05 podczas telekonferencji marszałek przedstawiła listę zadań, które w jej ocenie powinny zyskać unijne wsparcie. W myśl zasady chcesz cielę proś wołu, przesłała wykaz opiewający na kwotę około 2 mld euro. Wtedy też stało się oczywistym, że trzeba zdecydować na czym nam, czyli województwu zależy najbardziej, a na czym nieco mniej. Wiceminister Buda poprosił więc o przygotowanie listy wraz z priorytetami. Z opracowaniem jej Zarząd Województwa zwlekał 6 tygodni, a kiedy ostatecznie trafiła do ministerstwa, prawdopodobnie w przeddzień ogłoszenia decyzji resortu, okazało się, że środki zredukowano do wynikającego z zasad, minimum. Otrzymaliśmy 861 mln euro.
Kto zawalił sprawę?
Kwestia wysokości środków, które trafią do województwa w latach 2021 – 2027 stała się głośna. Po słynnym już wywiadzie ministra Budy, głos zabrała marszałek Polak, potem wojewoda Dajczak, dalej parlamentarzyści Sługocki i Materna. Działacze Platformy zarzucali posłom Prawa i Sprawiedliwości, działanie na szkodę „antypisowskiego” regionu i jednocześnie krytykowali za brak aktywności, czy lobbingu na rzecz właściwego podziału środków. Z jednej strony mówili o bezdusznym algorytmie i wyssanych z palca zarzutach o brak dialogu z rządem, a z drugiej wskazywali na możliwą polityczną sprawczość sejmowych oponentów. Zupełnie nie zwracali przy tym uwagi na fakt, że były województwa, które mimo, że nie rządzone przez Zjednoczoną Prawicę, potrafiły wynegocjować więcej.
Wynegocjować? Więc musiały być kryteria, które pozwoliły wysupłać z unijnej kasy dodatkowe fundusze. Ile? Nawet 50 do 60. mln euro. Jak? Wyjaśniał to na antenie Radia Zielona Góra wiceprezydent winnego grodu, Krzysztof Kaliszuk. Według informacji, które przytaczał za ministerstwem, oceniając wniosek pod uwagę brane były trzy kryteria. Pierwsze, to różnica między wysokością środków z poprzedniej i obecnej perspektywy. Sprawa druga to sztywne, nie podlegające ocenie twarde dane jak demografia, bezrobocie, średnia płaca itd. W końcu trzeci i jedyny z punktu widzenia możliwości negocjacji parametr. Zgodność samorządowej wizji, z planami rządu i wpisywanie się inwestycji w plany konkretnych ministerstw. Tu wahnięcie wynosiło plus, minus 10% i właśnie ten wskaźnik stał się zarzewiem krytyki kierowanej pod adresem władz regionu. Mogliśmy mieć 170, mamy 120 mln euro. Różnica pozwoliłaby na wybudowanie wielu inwestycji, o których marzą lubuscy samorządowcy.
Grzech pierworodny
Konferencja goni konferencję, stanowisko, stanowiska. Dziś nie ma już większego znaczenia czy powodem przespania strategicznie ważnych dla regionu negocjacji, była sejmikowa wojenka o utrzymanie koalicji, czy napięcie między tą że, a rządem. Jeśli nie przyjdzie otrzeźwienie, a władze województwa nie przestaną traktować relacji z Warszawą, jedynie przez pryzmat partyjnego tarcia, to stracimy coś więcej. Tu stawką jest nasza samorządność. Samorządność, której coraz mniej w marszałkowskim urzędzie. Widać to, aż nadto wyraźnie, a każdy kolejny briefing prasowy jedynie pieczętuje odium partyjniactwa. Szkoda, bo ukierunkowanie na wspólne cele, transparentna lista, społeczne komunikowanie zadań, mogło przynieść wiele, nie tylko materialnych korzyści. Punktami za zgodną współpracę da się obdzielić każdą ze stron. Nie trzeba przy tym się kłaniać, wystarczy podać rękę.
tekst: Janusz Życzkowski / opublikowano 03.07.2021 w Gazecie Lubuskiej
foto: Pixabay