Notatnik konserwatysty… nowoczesnego 09.11.18
Dotarły do mnie słuchy (to taka figura retoryczna), że część z Państwa podejrzewa mnie o (hmm) mizoginizm. Chodzi o ostatni felieton (Językoznawstwo), w którym w nie najlepszym świetle, do tego obok Stalina, przedstawiłem aż trzy kobiety, w tym jedną z imienia i jednego z licznych nazwisk ( znany mi ojciec owej damy, prof. KUL pewnikiem przewraca się w grobie). Klnę się zatem, że to przypadek, a na dowód trzy jakże różne przykłady.
Oto jadąc podwójną jezdnią widzę solidny samochód toczący się wolno lewym pasem. Podjeżdżam bliżej i za kierownicą znajduję elegancką blondynkę, w okularach rozmawiającą przez komórkę i palącą papierosa. Bez komentarza. Choć muszę dodać, że gorsza jeszcze jest tu moja żona, która ową sytuację antycypuje bez sprawdzania. A teraz moje ulubione wspomnienie z PRL-u. Ideologicznie wzmożeni, acz prostacko pragmatyczni komunistyczni decydenci wprowadzili w roku 1968 (sic!) uczenie zwaną akcję afirmatywną mającą na celu zwiększenie ilości młodzieży pochodzenia robotniczo-chłopskiego na wyższych studiach. Popularnie zwane punktami za pochodzenie działania fałszowały tym samym wyniki egzaminów wstępnych kosztem młodzieży niesłusznego inteligenckiego pochodzenia.
Trudno pominąć tu związaną z tym lawinę fałszerstw i naciąganych zaświadczeń, choć ważne jest, co innego. Otóż ci wyedukowani już w następnym pokoleniu „krzywdzili” swoje dzieci brakiem tego swoistego handicapu. Acha, warto dodać, że w latach 60., 70 i 80, a nawet w początkach 90. egzaminy na niektóre studia bywały konkursowe, a wszystkie trudne i selektywne. Zanim, więc ten socjalistyczny idiotyzm zlikwidowano okazało się, że statystycznie najwięcej młodzieży pochodzenia robotniczo-chłopskiego studiowało w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie… punkty za pochodzenie nie obowiązywały. Podobnie jest wszak z płciowymi parytetami, które mądre i dumne panie uważają za uwłaczające. I słusznie! Nawet, jeśli tu i ówdzie (mimo parytetów!) kobiety są traktowane inaczej niż mężczyźni, a w niektórych zawodach jest to wręcz rzecz naturalna, to owe parytety są krokiem… fałszywym. Tak jak ponoć dobrymi intencjami piekło wybrukowano.
Natomiast wracając do przykładu pierwszego, wydaje się, że egzaminatorzy na prawo jazdy są bardziej wyrozumiali dla pań (może mają z tyłu głowy parytety?) ale też nie są w stanie przewidzieć, przed czym trzeba owe kursantki przestrzegać. I tyle na ten temat ( nie w temacie, bo to frazeologiczny zgrzyt). Dziś zaś w dobie manipulatorskiego etykietowania każdy może być okrzyknięty mizoginem i seksistą, ale też faszystą, jak kiedyś nie przymierzając Indianinem. Cóż nie było nic o „me too”, ale czy warto to komentować?
*to tytuł powieści dla młodzieży autorstwa Wiktora Woroszylskiego z 1960. roku
fot. Pixabay