Ruchy Miejskie to zjawisko wzrastające powoli na polskiej scenie samorządowej. Na razie bez większych sukcesów, ale mające spory potencjał. Potencjał ten wynika z lekceważenia przez partyjne biurokracje lub lokalne grupy interesów, wielu ważnych choć prawdę powiedziawszy niszowych i marginalnych problemów.
Niszowych i marginalnych nie w sensie ich wagi, ale statystycznej popularności wśród elektoratu. Ruchy Miejskie bowiem nie mają, ze szkodą dla siebie, spójnej wizji rozwoju podzielanej przez szerszy elektorat, dla którego feminizm, ekologia, wegetarianizm i inne odmiany globalnych ideologii, nie są zbytnio atrakcyjne, a nawet dziwaczne.
Przeglądając internetowe profile osób związanych z Kongresem Ruchów Miejskich, mam mieszane uczucia. Z punktu widzenia wyzwań z jakimi Polska ma do czynienia, osoby te prezentują raczej postawę szkodliwą dla wzrostu gospodarczego, demograficznego i społecznego. Niejasne są zródła finansowania tych ruchów, a nie wierzę, aby aktywność ich opierała się na wolontariacie.
Mam uzasadnione podejrzenie, że Ruchy Miejskie są rodzajem gry politycznej angażującej aktywnych i ambitnych ludzi w działania jałowe i słabo związane z polską racją stanu. Pod szczytnymi globalistycznymi hasłami neutralizuje się aktywność mogącą zwalczać liczne patologie z jakimi w polityce i samorządach mamy do czynienia. W moim mniemaniu to rodzaj politycznej waty cukrowej mającej zastąpić dobrze zrównoważoną polityczną dietę.
fot. Pixabay