Kiedy polityk mówi o postępie, mam prawie pewność, że albo marksista, albo ofiara marksistowskiego zbioru pojęć. A trzeba mieć świadomość, że marksistowski zbiór pojęć nie ma na celu opisywania świata w sposób obiektywny. Marksizm jest intelektualną fatamorganą i ma na celu zniszczenie cywilizacji. Stworzył do tego między innymi zbiór pojęć, które służyć miały i służą nadal propagandzie. Czyli zakłamywaniu rzeczywistości.
Postęp to takie słowo, które znaczy tyle co rozwój. Rozwój zaś to następujące po sobie kolejne stany coraz lepsze, czyli de facto postęp. Rozwija się zatem demokracja, ale może rozwijać się też przestępczość. I o ile zrozumiały jest rozwój technologii, to mamy kłopot z rozumieniem rozwoju samorządności. Rozwój społeczny, jakże ulubione pojęcie ideologów wszelkiej maści, to zupełna zagadka. Jedni do rozwoju społecznego zaliczą małżeństwa jednopłciowe, a inni wielkopowierzchniowe sklepy i zakupy w niedzielę.
Mówiąc o rozwoju trzeba pamiętać o tym, że politycy rozwijają kraj, a samorządowcy miasta. A każda partia, jak wiemy, ma swoją definicję rozwoju czyli postępu. Jedne, te uznające się za nowoczesne, stawiają na postęp, a te mniej nowoczesne na rozwój. I choć w gruncie rzeczy postęp i rozwój to to samo, partyjna wojna ideologiczna o te kwestie jest istotą demokracji. Dla demokracji lokalnej zwanej bez sensu samorządem, ta ideologizacja pojęcia postęp i rozwój, prowadzi do dosyć jałowych sporów, o to co ważniejsze parking czy kilka drzew. No bo dla jednych lepiej kiedy powstaje parking, a dla drugich, lepiej kiedy drzewo rośnie dłużej.
Gdy jednak odstawić marksizm na bok i zredukować ideologię do zera, to jedyną obiektywną miarą rozwoju kraju, miasta, gminy jest liczba jego mieszkańców. Wszystko inne, dochody, komfort życia, ekologia, to detale opisujące jego rozwój i skutki płynące z tego rozwoju. I można sobie zafundować w mieście alabastrowe jezdnie, wodociągi dostarczające do mieszkań najbardziej wyszukane trunki, krystaliczne górskie powietrze w wiecznie zielonych parkach, ale bez wzrostu liczby mieszkańców, miasto stanie się jedynie komfortowym domem spokojnej starości.
Niestety nie znam strategii rozwoju lokalnego nakierowanego na demograficzny wzrost. Wzrost liczby mieszkańców, jest generalnie w polskiej rzeczywistości dziełem przypadku, lub splotu nieprzewidzianych efektów społecznych. Gospodarczych lub innych. Nikt nie planuje miasta tak, aby rosła liczba jego mieszkańców. A w tej sprawie władze samorządowe mają do dyspozycji trzy sposoby postępowania. Po pierwsze zwiększyć dzietność żyjących w mieście kobiet. Po drugie sprawić, aby te rodzące się w mieście dzieci nie chciały emigrować do innych miast. Po trzecie zachęcać mieszkańców innych miast do zamieszkania w danym mieście.
Te powyższe recepty proste w sformułowaniu, nie są niestety łatwe w realizacji. Ale jeszcze smutniejsze jest to, że recepty te nie są uzmysławiane przez samorządowe elity planujące coś co nazywają rozwojem. Ba – powiem więcej, większość samorządowców rządzi, stara się, ale to co nazywają rozwojem niczego nie rozwija. Zmieniają jedynie dekoracje.
fot. Pixabay