Notatnik konserwatysty… nowoczesnego 12.01.19
Zasadnicza różnica między „coś powiedzieć” a mieć coś do powiedzenia to bodaj sedno (czyli istota) sporu o jakość dyskursu. Nota bene „dyskurs medialny” to przedmiot akademicki, który prowadzę od lat kilkunastu, więc ośmielam się sądzić, że wiem „coś” o tym, choć przyznaję sprawa prosta nie jest żadną miarą. Ponoć Julian Tuwim swego czasu pomstował tak oto: „talent to ja mam jak Słowacki, tylko nie mam nic do powiedzenia”. I nawet jeśli można tę frazę podpisując się pod nią odwrócić znaczeniowo to i tak nie wyczerpuje ona (hmm)… tematu, bo rzeczywistość owego dyskursu jest o wiele, wiele bogatsza i skomplikowana takoż.
Tym bardziej, że zwulgaryzowana i pojemna jak worek, nadużywana nagminnie i naginana niemiłosiernie definicja demokracji daje prawo do wypowiedzi, co oczywiste każdemu. Natomiast interwencja w tej materii, choćby w imię przyzwoitości, kultury, logiki, sensu, a nawet ( o zgrozo !) prawdy budzi obrońców nieograniczonej wolności do walki z cenzurą, zakazami, autorytaryzmem i opresją wszelaką czy też łamaniem prawa do swobody wypowiedzi. Nota bene zależnie od aktualnego interesu, bowiem i tu reakcje bywają skrajnie odwrotne, kiedy dane wypowiedzi dotykają „naszych” lub też naszych interesów właśnie. Tego typu zachowania zwykle bazują na zestawie argumentów opisanych swego czasu przez Schopenhauera w „Erystyce” z „argumentum ad ignorantiam” na czele. Lub też na równie zideologizowanym, co sofistycznym „zakazuje się zakazywać’( Paryż 1968). Skomplikowana bowiem, szeroka i pojemna definicja demokracji (liberalnej?) jeśli nie ma być kolejnym „ponowoczesnym zabobonem” musi zabezpieczając prawa większości (politycznie wszak labilnej z zasady) uwzględniać na swoich peryferiach np. prawo do błędu, do milczenia czy też nieuczestnictwa, a nawet wygadywania głupot. Ale też niezgody na nie.
Na koniec zaś tytułem puenty i swoistego morału, historia autentyczna, sprzed lat z krakowskiego KIK-u. Mój przyjaciel (logik nota bene) człowiek niezwykłej kultury osobistej i intelektualnej uczciwości usiłował dyskutować z sofistycznie rozpasaną i rozszalałą feministką, która twierdziła, że religia katolicka jest ideologią (sic!) opresyjną i skrajnie antykobiecą (co innego islam!?). Długi wywód mojego przyjaciela z dowodami historycznymi, filozoficznymi, logicznymi, społecznymi i teologicznymi na czele, pani owa skwitowała powtórzeniem tezy o opresyjności katolicyzmu, dodając jeszcze… miliony ofiar Inkwizycji(sic!). I tu mój przyjaciel nie zdzierżył pytając panią czy jest jej obojętne: „ Pić w Szczawnicy czy szczać w piwnicy?”
fot. Pixabay