Notatnik konserwatysty… nowoczesnego 02.02.19
Wbrew temu, co usiłują nam wmówić niektóre tzw. opiniotwórcze kręgi wspomagane ochoczo przez „bandę zidiociałych celebrytów” (copy right by prof. Nalaskowski) jednym z podstawowych praw człowieka jest prawo do błędu. Oczywiście istotną rzeczą jest jak na ów błąd reagujemy, czyli czy trwamy, czy przepraszamy usiłując naprawić szkodę. Pozostaje jeszcze tylko kwestia skali owego błędu i jako rzecze znana formuła dotycząca reguł i ich wyjątków oraz proporcji, ale też co z niego wynika.
I proszę tu nie przywoływać sytuacji ekstremalnych typu „saper”, bowiem skutki takowe (ekstremalne) są możliwe bodaj w każdej sytuacji. Jeśli zatem odnoszę sie tu do tytułowego błędu drugiego stopnia, przypisanego wszak tradycyjnie do medycyny, to chcę jedynie uświadomić Państwu, że zarówno proporcje, kolejność, hierarchie, ale też specyfika wielu sytuacji w tzw. dyskursie publicznym (tak czy owak medialnym głównie), wymagają kompetencji różnorakich, ale nade wszystko szacunku dla inteligencji odbiorców, że o uczciwości wobec faktów nie wspomnę. Co z tego, że w politycznej wojnie wręcz nieopłacalnej.
Wracając jednak do błędu drugiego stopnia, to jego najkrótsza definicja brzmi dość trywialnie. Lepiej uznać zdrowego za chorego niż chorego za zdrowego. Poszukiwacze absurdów i paradoksów wszelakich łapią się za głowę, kiedy rzecz może dotyczyć np. psychiatrii. Przyznają Państwo, że sprawa nawet, jeśli ma jakoweś odniesienia do aktualności, błaha nie jest. Tym bardziej, że rzesza domorosłych psychiatrów, ale też specjalistów od cudzych sumień, „urodzonych wczoraj autorytetów” nigdy bodaj nie była tak liczna. A że na owo prawo do błędu najbardziej skłonni są powoływać się notoryczni kłamcy, manipulatorzy i prowokatorzy wszelkiej maści? Tabloidalne media wręcz kochają takie typy, a i bezmyślni odbiorcy potrafią odwdzięczyć się (a jakże) wyborczą kartką. Nihil novi sub sole?
Bo np.„Szalony Stefan” to wszak bynajmniej nie wyjątek. Wciąż poseł ziemi lubuskiej w sejmie RP. Kto go wstawił na listę wyborczą mniej więcej wiadomo, ale kto go wybrał? A jak to było z tą karawaną, że… idzie dalej?