Nieznajomość historii należy do pożądanych cech społeczeństwa demokratycznego. Stąd każda władza demokratyczna wprowadza edukacyjną standaryzację. A ta zmuszając nas do zajmowania się sprawami detalicznymi skwapliwie omija tematy istotne, czyli pieniądze. Wmawia się w nas, że ważne są bitwy, wybitne jednostki, konferencje i traktaty, utrzymując nas w przekonaniu, że pieniądze to jedynie dodatek do gospodarki, która jest mało ważnym tłem wydarzeń. Nie zdajemy więc sobie sprawy, że historia pozbawiona znajomości zródeł finansowania, jest zamulającą mózgi propagandą.
Obiektywnie wiemy, że Wisła jest centralną rzeką Polski i wiemy też, że miasta nad Wisłą leżące były miastami bogatymi. A najbogatszym miastem leżącym nad Wisłą był Gdańsk, a precyzyjniej Danzig. Mniej z nas wie, że Krzyżacy w 1309 roku wymordowali wszystkich słowiańskich mieszkańców miasta, a na ich miejsce sprowadzili kupców z zachodniej Europy. Żywioł lokalny mógł w Danzigu pełnić jedynie funkcję pomocniczą, a żaden kupiec czy rzemieślnik z Polski nie miał w tym mieście szans na karierę.
Czytając ponad 2 letnie perypetie królowej Marysieńki, żony Jana III Sobieskiego, z gdańskimi kupcami w sprawie sprzedaży królowi francuskiemu Ludwikowi XIV, pszenicy, dzięki której król mógł finansować swoje liczne kampanie wojenne, dojść można do wniosku, że to Gdańsk włada Polską, a nie odwrotnie. Realizacji tego kontraktu sprzeciwiali się też Duńczycy siedzący nad Sundem i Holendrzy panujący nad Morzem Północnym, którzy na rok zatrzymali ową pszenicę w swoich portach. Wszyscy oni domagali się pieniędzy za zgodę na tę transakcję. W tle wyprawa wiedeńska i wojny z Rosją na kresach. Ale o tej pszenicy i podłości gdańskich kupców, rzekomo kochających polskich królów, nie uczą w szkołach.
W efekcie niewiedzy, nie rozumiemy, że tak Hanza, jak i cała struktura handlowa okupująca Bałtyk, bogaciła się na zdzieraniu haraczu w wszystkich transakcji handlowych korzystających z portów przy ujściu Wisły, Odry, Niemna i innych rzek. Słabo też rozumiemy, jakim wrzodem na plecach polskiej przedwojennej gospodarki było Freie Stadt Danzig i dlaczego Zachodowi tak bardzo zależało, aby nie był ani polski ani niemiecki. Nie dociera do nas prawda, że panowanie nad Danzigiem, było wcale nie symbolicznym powodem II Wojny Światowej. I nie doceniamy Stalina, dzięki któremu Polska po raz pierwszy w swojej historii uzyskała prawo do czerpania zysków z morskich portów leżących u ujścia do Bałtyku dwóch największych polskich rzek.
Powiada się, że nie ma przypadków. Są jedynie znaki. No właśnie.
Przypadek jest oderwanym od całości i nie pasującym do układanki fragmentem. Znak zaś jest częścią większej całości. Jak pojmiemy jak ważny dla Polski jest Gdańsk, a jak grozny Danzig, to zauważymy także w najnowszej naszej historii kilka istotnych znaków.
Znakami tymi są silny polski przemysł stoczniowy, wielka polska handlowa flota, polskie dalekomorskie rybołówstwo, największe porty na Bałtyku w czasach PRL i całkowity upadek tych obszarów gospodarczych w czasach obecnych. Nie analizujemy też innych znaków jakimi są Porozumienia Sierpniowe. Wszystkim wmówiono, że podpisano je w Gdańsku. Otóż nie. Podpisano je najpierw w Jastrzębiu Zdroju, potem w Szczecinie, a dopiero na końcu w Gdańsku. A wielki długopis i Matka Boska w klapie agenta Bolka, była typową maskirowką. Bo mieliśmy uwierzyć, że Solidarność to Lech Wałęsa i Gdańsk.
Dzisiaj już wiemy, że Platforma Obywatelska, według jej byłego członka Pawła Piskorskiego, powstała za pieniądze przywiezione w foliowych reklamówkach z Niemiec. Wiemy też, z książki Wojciecha Sumlińskiego, że Donald Tusk jest agentem niemieckich służb, wcześniej Stasi, a potem BND, o pseudonimie Oscar, a miejscem powstania tej partii, która nieomal otwarcie w Polsce, a całkowicie jawnie w Parlamencie Europejskim, reprezentuje interesy Niemieckie, jest Gdańsk. Przypadki? A może kolejny znak.
To co wiemy z przesłuchań komisji Amber Gold, o Gdańsku, nakazuje mniemać, że miasto to oderwało się w pewnym sensie od Polski. Nie geograficznie, czy administracyjnie, ale aby stać się enklawą specyficznie gdańskich układów zwanych Małym Palermo. Wiemy, że rządzi Gdańskiem układ w którym trudno obcego agenta, oddzielić od samorządowca, a policjanta, sędziego, prokuratora, od gangstera. Miastem, w którym na miejscu wielkiej stoczni stoi dom kultury noszący dla zmyłki piękną nazwę i który my wszyscy z podatków dotujemy. I nie ma w tym przypadku.
fot.Pixabay