Najpierw napala się na jednego banana. Na kolejnych zdjęciach gmera i tarmosi nim na wszystkie strony. Wreszcie w ekstazie pakuje sobie do gęby dwa naraz obrane banany. Jednym słowem sztuka współczesna w muzeum czyli blondynka robi łaskę bananowi. Gdy szef muzeum to to usunął z wystawy, aj, waj, gros giewałt, demi-monde się burzy. Celebryci i totalsi nie posiadają się ze złości. Zaniepokoili się artyści-hochsztaplerzy, podłączeni w „centralną sieć dojenia” różnych budżetów kultury, że nie daj Boże skończy się dobry fart we wtrynianiu tego szajsu tzw. instytucjom kultury i koniec „słodkiego, miłego życia”.
Ostrze współczesnej sztuki jest wymierzone w uczucia religijne katolików i w tabu seksualne. Zatem, aby ją uprawiać nie trzeba być Michałem Aniołem, wystarczy wrażliwość burdelmamy, horyzonty alfonsa i odrobina świńskiego sprytu. Artyści wyposażeni w te przymioty defekują zawzięcie takie „dzieła” jak np. krzyż ze wstawionym zdjęciem męskich genitaliów albo krucyfiks zanurzony w moczu, albo martwy koń z tabliczką „INRI”. Kto nie potrafi dostrzec w tym artyzmu ten jest bigotem, zacofańcem i prawicowym s***synem. Wszak sztuka ma tworzyć nowego człowieka, uwolnionego od religijnych przesądów i kochliwego jak szympansy bonobo.
Pewien włoski artysta w 1961 r. narobił do 90 puszek (w każdej po 30 gramów tego co miał najlepsze), nakleił etykiety „Merda d’artis’a” i wystawił po 37 $ za sztukę. W 2007 r. sprzedał jedną aż za 630 tys. zł. W porównaniu do polskiego „artysty”, np. od krucyfiksu w moczu, ten jest aż do bólu szczery. Nie oszukuje, nie udaje, że tworzy coś wielkiego i doniosłego. Z dezynwolturą sprzedaje swój smród, podczas gdy inni, robiąc to samo, udają, że mają kupę towaru prima sort.
Dyrektor Muzeum Narodowego uległ cmokierom na wysokich obcasach i przywrócił do zwiedzania banany. Znowu będzie można obstawiać czy w końcu blondynka zje banana, czy wyłącznie pieści się z nim dla zabawy. Hurra! Wolność i swoboda sztuki obronione!
Rafał Zapadka
fot. Pixabay